logo

wojna
Franz Blättler, "Warszawa 1942. Zapiski szofera szwajcarskiej misji lekarskiej"

Franz Blättler,
"Jedno z dzisiejszych przeżyć porusza jednak szczególnie silnie moją wyobraźnię. Potwierdza ono pewne podejrzenia, które zrodziły się we mnie już dość dawno. Do czasu przybycia do Warszawy byłem przekonany i wierzyłem głęboko, że każdy ochotnik z zajętego przez Niemców lub z zaprzyjaźnionego z Niemcami kraju ma dokładnie te same prawa i przywileje, jakie przysługują żołnierzowi niemieckiemu. Okazuje się tymczasem, że takie równouprawnienie ochotników i żołnierzy niemieckich funkcjonuje tylko dopóki, dopóki dany ochotnik jest zdolny do walki i Niemcy mogą nim dysponować w działaniach bojowych. Gdy zostaje ranny,Niemcom przychodzi nagle do głowy, że to przecież tylko ochotnik,a więc nie Niemiec, i w związku z tym odpowiednio do też traktują. Pociąg, który dopiero co wjechał na dworzec,przywiózł pewnego ciężko rannego ochotnika Łotysza, nie nadającego się do dalszego transportu. Trzeba go więc wysadzić już tutaj i przewieść do lazaretu. Przynoszą mi na noszach tego człowieka. Głowa rannego pokryta jest gazą. Poprzez warstwę opatrunków widzę, że wokół jego ust i nosa tworzą się jasnoczerwone, krwawe pęcherzyki. Na piersi mężczyzny umieszczono kartę chorobową, z której wynika, że kula trafiła go w głowę, nie przebiła się jednak z tyłu przez stalową blachę hełmu, lecz odbiła się od niej, przez kark ponownie przeszła przez ciało przebijając płuca i wydostała się przez klatkę piersiową na zewnątrz. Jest też dodatkowa uwaga, że rannemu trzeba natychmiast udzielić pomocy lekarskiej, gdyż w przeciwnym razie wykrwawi się. W punkcie rozdziału rannych dostaję rozkaz przewiezienia go do lazaretu na Salzstrasse [Solnej], która specjalizuje się w leczeniu ran postrzałowych głowy. Tam wartownik każe mi się jednak zatrzymać przed bramą. Wkrótce pojawia się podoficer i mówi mi, że nie może, niestety,przyjąć tego rannego, bo nie ma już u siebie miejsca,a poza tym ranny wcale nie jest Niemcem. Otwieram drzwi karetki i pokazuję podoficerowi kałużę krwi,która zdążyła się już utworzyć pod noszami. Ranny jęczy,swoją łamaną niemczyzną
skamle:„Kolego,niech mnie tu zostawią,proszę,zatrzymaj mnie”. Personel lazaretów na zapleczu frontu jest jednak twardy,a także – jak już wielokrotnie mogłem się przekonać – bardzo wygodny. Nawet jęki niemieckiego żołnierza nie byłyby go w stanie poruszyć, a cóż dopiero biadolenie jakiegoś ochotnika. Mam przeczucie, że temu rannemu pozostało zaledwie kilka kwadransów życia, ale podoficer zdecydowanie odmawia przyjęcia go do swojego lazaretu. „Spróbuj go ulokować w lazarecie nr 3” – burknął, odwrócił się na obcasie i zniknął. Po dłuższych poszukiwaniach udaje mi się dotrzeć w zaciemnionym mieście do polecanego mi przez oficera lazaretu. Jęki umierającego dochodzące z tyłu mocno mnie zdenerwowały. Z największym trudem staram się opanować wzbierającą we mnie złość i spokojnie przedstawiam moją prośbę o przyjęcie rannego żołnierza. Lekarz dyżurny zwraca mi nieco mniej opanowanym tonem uwagę, że karta chorobowa rannego wystawiona jest na lazaret nr 1 przy ulicy Solnej i że w związku z tym przyjęcie rannego do jego lazaretu w ogóle nie wchodzi w rachubę. Teraz nie
mogę już dłużej opanować oburzenia: „Uważam to za świństwo,że pozwalacie waszym ludziom tak nędznie umierać!” Lekarz zatrzaskuje drzwi za sobą,a ja stoję znowu na ulicy, niestety, tak samo bezradny jak przedtem. Widzę tylko jedno rozwiązanie: lazaret nr 1 musi go przyjąć! Znowu z trudem prowadzę karetkę ulicami ciemnego i bezludnego miasta. W dwie godziny po przejęciu rannego na Dworcu Wschodnim stoję ponownie przed bramą lazaretu nr 1 na Solnej. Chcąc z góry wykluczyć wszelką dyskusję, postanawiam wyładować nosze z pomocą wartownika. Gdy otwieram drzwi karetki, ranny nie wydaje żadnego głosu. Latarką kieszonkową oświetlam mu twarz. Jedno krótkie spojrzenie wystarczy;ten młody człowiek zakończył już swoje cierpienia. Okazuje się nagle, że nieżywego Łotysza mogą i chcą tutaj zatrzymać, nadaje się bowiem do prosektorium. Szybko znalazło się dwóch mężczyzn, którzy zabrali go do pomieszczeń przy sali, gdzie dokonuje się sekcji zwłok. W milczeniu opuszczam dziedziniec lazaretu i udaję się karetką do garażu. W drodze na kwaterę myślę sobie, że wkrótce znowu jakiś minister będzie ogłaszał światu,jak wielu ochotników bijąc się z bolszewikami zmarło śmiercią bohaterską walcząc po stronie Niemiec dla dobra Rzeszy. [...] Na rogu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej wsiadam do tramwaju nr 7,którym mogę dojechać na wymienioną ulicę, znajdującą się już poza miastem. Jako członek niemieckiego Wehrmachtu zajmuję, zgodnie z przepisami, miejsce na przedniej platformie pierwszego wagonu, tuż za kabiną motorniczego. Jednocześnie jakaś stara kobiecina ze wsi, nie umiejąca najprawdopodobniej czytać, wsiada przez pomyłkę także na przednią platformę zarezerwowaną dla żołnierzy Wehrmachtu. Chłopka liczy chyba z 60 lat, na głowie ma kolorową chustkę, pamiątkę lepszych czasów, spod której wystają siwe włosy. Na ramieniu dźwiga koszyk,taki z jakim jedzie się na targ. Kobiecina jest pod wieloma względami podobna do naszych chłopek-góralek. Motorniczy próbuje jej wyjaśnić, że się pomyliła, ale jeden z esesmanów przerywa mu nagle groźnie: „Zamknij mordę, Polake, jeśli tu trzeba kogoś zganić lub ukarać, to ja jestem od tego”. Już mi się wydaje, że ten żołnierz führera chce stanąć w obronie staruszki i jestem wzruszony z powodu tego przejawu człowieczeństwa, tak rzadko tutaj spotkanego. Ale zapomniałem przecież, że żołnierz niemiecki nie doznaje żadnych ludzkich uczuć wobec Polaków. Odczekał,aż tramwaj nabrał pełnego rozpędu,i nagłym ruchem otworzył drzwi wagonu. Zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, chwycił staruszkę za ubranie i wyrzucił ją z pędzącego tramwaju. Z krzykiem upadła na bruk ulicy. Z niedowierzaniem patrzę na stojącego obok esesmana. Konduktor próbuje instynktownie pociągnąć za hamulec, ale dostaje polecenie nieprzerywania jazdy. Czy nikt z obecnych nie sprzeciwi się tej brutalności? Ależ skądże, wszyscy gapią się obojętnie w okno, jak gdyby nic nie zauważyli. Nikt zdaje się nie przejmować losem zapewne ciężko rannej kobiety, którą wyrzucono na bruk Alei Jerozolimskich. Ponieważ wielokrotnie już zwracano mi uwagę, żeby nie mieszać się w „wewnętrzne sprawy” funkcjonariuszy Wehrmachtu, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zacisnąć pięść w kieszeni. [...]"

Franz Blättler, "Warszawa 1942. Zapiski szofera szwajcarskiej misji lekarskiej"
Popularne pytania
Co to za zwierzę?
Czy w 1934 roku Gdynia stała się największym portem na Bałtyku pod względem wielkości przeładunków?
Skąd się wzięło słowo "zdziesiątkować"?
W jakim wieku zaczynamy kłamać?
Za ile lat sonda Voyager 1 opuści Układ Słoneczny?
Ile piw trzeba wypić, aby mieć tyle energii co po zjedzeniu 2,5 hamburgera?
Który polski piłkarz znajduje się na liście 100 najlepszych graczy wszech czasów w piłce nożnej FIFA?
Dlaczego tak trudno odpowiedzieć na pytanie, co było przed "Wielkim Wybuchem Wszechświata"?
Jak najszybciej pozbyć się kaca?
Czy uczeni z Oksfordu nie uznawali Indian i czarnoskórych za ludzi?
Ilu ludzi zginęło lub zostało zamordowanych podczas wojny domowej w Rosji?
Który polski strój został przez Rosjan zakazany?
Ilu Amerykanów polskiego pochodzenia biła się o niepodległość Polski podczas I wojny?
Czy w Chinach obchodzony jest Dzień Kobiet?